środa, 29 stycznia 2014

Krok pierwszy. Zobacz.


      Nadeszła zima, Ennie. Uwielbiałeś ją, pamiętasz? Jasne, że nie pamiętasz, przecież ciebie już nie ma. Nie żyjesz. Odszedłeś od nas równe dwa tygodnie temu, nie doczekawszy, pierwszych w tym roku, płatków śniegu. Choć nic nie powiedziałeś, wiedziałam, że na nie uparcie czekałeś. Nie chciałeś opuszczać tego świata, zanim ich nie zobaczysz. Ten ostatni raz. Niestety, to również się nie udało. Zamknąłeś oczy, nim ziemię otulił biały puch, chociaż mogę przysiąc, że kilka drobnych śnieżynek spadło na nasz parapet, gdy twoje serce oddawało ostatnie bicie. Widziałeś je, Ennie? Mam nadzieję, że tak. W końcu spadły wyłącznie dla ciebie. Na samo wspomnienie tamtego dnia, łzy cisną mi się do oczu, lecz za wszelką cenę staram się je powstrzymać. Wcale mi się to nie udaje. Przepraszam. Wiem, że nigdy nie chciałeś wywoływać smutku. Twoje istnienie sprowadzało się przecież do ochrony nas przed cierpieniem. Próbowałeś to udowodnić we wszystkich swoich działaniach, choć czasem osiągałeś tym całkiem odwrotny skutek. Trochę nas to złościło. Teraz to nieistotne, Ennie.
     Niekontrolowany szloch wyrywa mi się z ust. Szybko zasłaniam je ręką, aby móc go zdusić w sobie, ale bezskutecznie. Niemal widzę twoją buńczuczną minę, tak jawnie wyrażającą sprzeciw. Uwierz, że próbuję się opanować, ale nie potrafię. Musisz mi to wybaczyć. Ten jeden raz. Bo widzisz, zostawiłeś po sobie mnóstwo wspomnień, a one wcale nie pomagają. Chciałabym wyrzucić je z głowy, ale nie mogę. Nie teraz, gdy wszystko wokoło przypomina mi Ciebie. Minęło wiele tygodni, ale wciąż widzę przed oczami twoje wesołe harce wśród śnieżnej zamieci. Sąsiedzi się z ciebie śmiali, głuptasie. Kręcili głowami z niedowierzaniem i nazywali bezmyślnym stworzeniem. W końcu na zewnątrz panował niesamowity ziąb, a ty uparcie nie chciałeś wejść do środka i ogrzać się w cieple. Wolałeś gonić śnieżki i chwytać je zębami, choć nic nie mogłeś na tym zyskać. Ile radości przynosiła nam sama obserwacja tych twoich beztroskich zabaw! Czasami przyłączaliśmy się do nich, nie dbając o zdanie innych. To już nie wróci, skarbie.
     Czasami jestem na ciebie zła... Może nie powinnam tego pisać. Nie powinnam tego w ogóle czuć! Przecież o zmarłych nie należy wypowiadać się źle. Ale niekiedy i tak czuję tą cholerną złość! W takich chwilach pragnę cię znienawidzić z całego serca. Bo gdybyś nie wniósł w nasze życie tyle radości, nigdy nie rozpaczałabym po twoim odejściu. Nie wylewałabym morza idiotycznych łez. Nie tęskniłabym tak bardzo. Bardziej, niż by wypadało. Jednak gdyby wcale cię nie było, to czy rozpacz nie byłaby tysiąc razy większa? W końcu to właśnie ty byłeś elementem, który scalił mnie, gdy uległam rozpadowi. Pozbierałeś wszystkie rozsypane fragmenty dawnej mnie i nie pozwoliłeś tak do końca spieprzyć sobie życia. A było blisko. Sam to przyznaj.
     Wiesz, Ennie? Byłeś niezwykłym zwierzęciem i zapalnikiem wszystkich wydarzeń, zarówno złych, jak i tych dobrych. Wprawdzie w chwili, gdy w moim życiu pojawił się Danny, nie było cię jeszcze na świecie, ale wydaje mi się, że coś więcej, niż zwykły los sprawił, że spotkałam na swojej drodze tego mężczyznę. Może byłeś moim aniołem stróżem, już zanim to wszystko się zaczęło? Może widziałeś, że w pojedynkę jest mi ciężej? Może stwierdziłeś, że jestem żałosnym stworzeniem i kompletnie nie daję sobie rady z własnymi problemami, więc postanowiłeś zdjąć z moich barków połowę tego cierpienia i rzucić nim w kogoś innego? Urządziłeś sobie zabawę, na chybił trafił dobierając mi towarzysza niedoli? A może po prostu zobaczyłeś w Dannym, to samo co ja? Spostrzegłeś, że jest na tyle silny, że weźmie na siebie wszystkie moje kłopoty, a w dodatku uchroni mnie przed upadkiem? Dobrze, masz rację! Wcale tego w nim nie widziałam. Patrzyłam tylko powierzchownie, nie bardzo dostrzegając, co kryje głęboko w sobie. Dopiero wraz z biegiem czasu, zrozumiałam swój błąd. Ty wiedziałeś od początku. Powiedz, mieszałeś w tym łapki? Teraz możesz się przyznać i nikt nie będzie miał ci tego za złe. Nie musisz się wypierać. Ja i tak wiem swoje. Dlaczego tak myślę? Bo wiesz? Wtedy też padał śnieg...

      Białe, delikatne śnieżynki, przypominające raczej puch wyrwany brutalnie z anielskich skrzydeł lub piórka wytrzepane z grubej pierzyny, aniżeli jakikolwiek opad atmosferyczny, niespiesznie spływały z nieba wirowym ruchem, osiadając na różnych przedmiotach. Minusowa temperatura chroniła je przed natychmiastowym rozpuszczeniem się, ale też dawała w kość żywym istotom. Mimo to ona dalej siedziała na schodach prowadzących na werandę. Płatki śniegu zaplątały się w jej długie, blond włosy, ale dziewczyna zdawała się nie zwracać na to uwagi. W skupieniu przypatrywała się ostatniej linijce tekstu, którą naniosła na kartkę w swoim wysłużonym notatniku. Wiedziała, że powinna z tym skończyć. Nic dobrego nie mogło wyniknąć z rozdrapywania starych ran. Było to bolesne i zupełnie niepotrzebne. Jednak prowadzenie tego pamiętnika pomagało jej też pozbyć się emocji. Mogła ubrać je w słowa i odesłać. Po zapisaniu każdej kolejnej kartki czuła się lepiej, tak jakby Ennie, jej kochany Ennie, naprawdę zapoznał się z tymi słowami i sprawił, że odnajdywała pocieszenie. Nie, wcale tak nie było. On umarł. Nie, nie umarł. Przestał istnieć, a ona tylko wmawiała sobie to, że wciąż ją obserwuje i pomaga w codziennym życiu. Przecież psy nie idą do nieba. Nie zmieniają się w anioły, nie czuwają nas swoimi ludzkimi przyjaciółmi ani tym bardziej nie oczekują niecierpliwie ich przybycia do niebieskiego królestwa. Myślenie o tym niczego nie zmienia. Ktoś inny zastąpiłby Enniego innym zwierzęciem, szybko łatając dziurę w sercu. Ona nie potrafiła. Może i by to zrobiła, gdyby nie widziała w tym zwykłym czworonogu tego, co widziała każdego dnia, od momentu, w którym pozwoliła, aby skradł jej serce. Po jego odejściu szybko zrozumiała, że powstałej w ten sposób pustki nie zajmie żaden inny pies. Mogła tylko tęsknić. I to robiła. Czasami bardziej, niż by wypadało. 
     Przygryzła wargę, jak zawsze miała to w zwyczaju, gdy zaczynała się denerwować, a ciepłe łzy pomknęły po jej zmarzniętych policzkach. Po raz kolejny w tym samym dniu musiała je odgonić, by nie zabrudziły notatek, które sporządzała z tak wielką starannością. 
- Znowu tutaj? - Drgnęła niespokojnie, gdy dobiegł ją znajomy, kojący głos. Na jego dźwięk zerknęła przez ramię na krótką chwilę. Krótką, ale wystarczającą, aby spostrzec, że Danny opiera się o framugę drzwi, patrząc na nią ze zmartwieniem. Dokładnie widziała jego zmarszczone brwi i wyraz dezaprobaty, malujący się na twarzy chłopaka, ale nie zmusiło ją to do odpowiedniej reakcji. Zamiast unieść się z ziemi i wrócić do środka, być może nawet porozmawiać o trapiących problemach, ona uciekła spojrzeniem w dal, uparcie wpatrując się w pustkę. On westchnął i podszedł do niej, za wszelką cenę próbując skupić na sobie jej wzrok. Nie osiągając zamierzonego celu, chwycił drobne dłonie dziewczyny i pociągnął ją delikatnie ku górze. Robił to odkąd pamiętał. Utrzymywał ją przy powierzchni, nie pozwalając upaść czy stoczyć się na dno. Z uporem maniaka powtarzał to stale, wciąż i wciąż, choć czasami brakowało mu już sił. Ale nie odpuszczał. Nigdy. Rachel od samego początku była dla niego zbyt ważna, by móc z niej zrezygnować i spisać na straty, choć nie zawsze to rozumiał. Przecież jako dzieci stanowili tylko dwójkę nierozłącznych przyjaciół. Owszem, zależało im na sobie, ale tak po przyjacielsku. Ona pomagała mu w nauce, gdy sobie nie radził najlepiej, a on zawsze stawał w jej obronie, gdy ktoś próbował jej dokuczyć. Bez wahania jedno oddałoby za drugie życie, choćby tylko w błahych, dziecięcych zabawach. W ich relacjach nie było miłości. A może i była, ale ukryta głęboko, niedostępna dla dziecięcego umysłu. Gdyby ktoś powiedział im wtedy, że kiedyś połączy ich coś więcej, pewnie nigdy by w to nie uwierzyli. Pewnie skrzywiliby się z niesmakiem, jednocześnie przewracając oczy w teatralnym geście. Mieli to opracowane do perfekcji. Nie uwierzyliby również w to, że kiedyś dorosną i ich drogi całkiem się rozejdą. Przecież byli tacy zgrani! Momentami ich mózgi zdawały się pracować w identyczny sposób, gdy wymawiali to samo słowo w tym samym momencie lub kiedy zaczynali się śmiać bez opamiętania i bez żadnej przyczyny. Nigdy nie pomyśleliby, że zapomną o sobie. Chociaż nie, nie zapomnieli. On wciąż nosił jej obraz w sercu, pomimo tego, że w jego życiu pojawiały się inne dziewczyny. Dziewczyny, nie przyjaciółki. Przez długi okres czasu nie mógł pojąć, dlaczego z żadną z nich nie potrafi ułożyć sobie stałego związku. Wtedy wcale nie rozumiał, że to właśnie Rachel od zawsze była mu pisana. Ona też dorosła i również tego nie wiedziała. Dopiero, gdy odnaleźli siebie po tylu latach, zrozumiała. Ale nie od początku. O nie. Kiedy spotkali się pierwszy raz po tak długiej przerwie, była na niego zła. Potwornie. Chciała mu wygarnąć to, że ją zostawił. Że wyjechał. Nie powiedział. Zniknął z jej życia po cichu, myśląc, że tak będzie łatwiej, mniej boleśniej. Dopiero potem przyszło zrozumienie, a wraz z nim wdzięczność. Tak, Rachel była mu wdzięczna za wszystko, co zrobił dla niej wcześniej i później, ale nie potrafiła wyrazić tego słowami. Teraz też nie umiała znaleźć odpowiednich, gdy przygarnął ją do piersi i mocno przytulił. Nim się spostrzegła, zalała go łzami. Głupimi, pewnie dla wielu zupełnie niezrozumiałymi, ale wyrażającymi ogromne cierpienie. Tymi samymi, których chciał się pozbyć z ich życia Ennie. Teraz sam był głównym powodem, dla którego płynęły.
     Chłopak ucałował ją w czubek głowy i ukrył swoją twarz w jej włosach, nie wypuszczając z objęć. Nie kazał się uspokoić i przestać. Nie ganił za rozpacz, z którą nie potrafiła sobie poradzić. Rozumiał jej ból, wręcz go podzielał, choć najchętniej przejąłby na siebie go całego, by tym samym uchronić przed nim dziewczynę. Sam miał w oczach piekące łzy. Musiał zamrugać, by się od nich odpędzić. A przecież nie zawsze tak było. Nawet ona musiała to przyznać. Ich wspólne życie składało się z przeplatanki dobrych i złych wspomnień. Choć tych drugich było zdecydowanie więcej, to czasami i tym dobrym udawało się przebić przez beznadziejności i wtedy triumfowały, przynosząc im chwile spokoju oraz wytchnienia. 
- Jesteś ślicznym bałwankiem - szepnął, przełykając gulę, która powstała w jego gardle. Dziewczyna zatrzęsła się pod wpływem kolejnego szlochu, ale na jej ustach powoli wykwitł uśmiech, spowodowany jego słowami. Tymi samymi powitał ją przy pierwszym spotkaniu po latach i rozpoczął coś, co trwało nadal.
      Dobrze pamiętała tamten dzień. Głównie ze względu na to, że równie pechowego okresu w swoim życiu wcześniej nie doświadczyła. Przynajmniej nie przypominała sobie, aby kiedykolwiek los tak potwornie ją potraktował. Wszystko się w niej burzyło, gdy myśli zaczęły uciekać w rewiry niesamowicie bliskie dawnym wspomnieniom, tak bardzo upokarzającym. Wspomnieniom, które były dowodem jej bezmyślności. Bo zachowała się idiotycznie. Bo chciała zapomnieć. Bo wydawało jej się, że tak będzie prościej. Łatwiej. Mniej boleśniej. Tchórzowska ucieczka jeszcze nigdy nie kusiła tak bardzo, zwłaszcza, że wciąż pozostawała w zasięgu ręki. Wystarczyło przestać myśleć lub zająć myśli czymkolwiek innym. Wszystko, aby odwrócić uwagę od kłopotów. Nie wiedziała jednak, że życie w niedalekiej przyszłości szykuje dla niej dużo gorsze przeszkody, niż kilka gorzkich słów wypowiedzianych przy wigilijnym stole, podczas uroczystej kolacji, którą miała nadzieję spędzić w ciepłej, rodzinnej atmosferze. W tamtym momencie dziewczyna była po prostu zła, że rodzice psują te spokojne chwile, wyciągając na wierzch niewygodne tematy. A o co poszło? O głupotę. Bzdet. Zupełnie nieistotny szczegół, który nie był wart tak ostrej reakcji. Przynajmniej w jej mniemaniu. Prawda była taka, że ten błahy fakt niedługo miał się przerodzić w coś więcej. Ona jeszcze tego nie odczuwała, ale narobiła sobie długów. Nie tylko u znajomych, krewnych czy właściciela mieszkania, które wynajmowała. Jej kłopoty zaczęły sięgać głębiej, wręcz zahaczać o ciemne, niezbyt legalne interesy. Zadłużyła się i nic nie zapowiadało na to, aby miała szybko wrócić na prostą. Rodzice to zauważyli. Nie wiedzieli, w jak poważne kłopoty wpakowała się ich jedyna córka, ale czuli, że coś jest nie w porządku. Po prostu bali się, że nie radzi sobie w życiu. Chcieli jej pomóc jakoś uporać się z kłopotami, które zdołali sami zaobserwować i chyba właśnie to ją tak bardzo zdenerwowało. To, że tak łatwo ją przejrzeli. A miała być taka dorosła, taka samodzielna! Miała dziewiętnaście lat, więc świat należał do niej, prawda? Nie chciała przyznać, nawet sama przed sobą, że sytuacja już dawno wymknęła się jej spod kontroli. Wyszła z domu bez słowa. Głupota. Potem miała jej żałować. I to w niedalekiej przyszłości.
      Zdarzyło się to, gdy wracała do swojego mieszkania. Właśnie wtedy samochód, jakim podróżowała, odmówił współpracy - po prostu zgasł, gdy nieroztropnie wjechała nim w dziurę na drodze, której w porę nie zauważyła. Podskoczył i zdechł, a ona miała za swoje. Bo w sumie mogła to przewidzieć. W końcu powinna już dawno oddać pojazd do warsztatu na porządny przegląd i wymianę najbardziej zaniedbanych, zużytych części, lecz przez codzienne obowiązki oraz brak funduszy, stale to odkładała, a teraz było za późno. Mogła tylko pluć sobie w brodę. Przecież już podczas ostatniej wizyty w warsztacie, gdy jeszcze jej sytuacja finansowa nie przedstawiała się tak źle i śmiało mogła opłacić wszelkie naprawy, mechanik ostrzegał ją, że pojazd nie nadaje się do dalszej jazdy. Wymienił wiele elementów, którymi należało zająć się w pierwszej kolejności. Rachel machnęła ręką. Przecież była mądrzejsza. Zawsze tak uważała. Niesłusznie zresztą. Wystarczy spojrzeć na to, do czego doprowadziła. Ugrzęzła na leśnej dróżce, wiele kilometrów od celu swojej podróży, sama samiusieńka.
     Westchnęła, po raz kolejny przekręcając kluczyk w stacyjce swego leciwego auta, na co zimny silnik zarzęził parę razy z wysiłkiem, budząc w niej iskierkę nadziei i zgasł, nim zdążyła uwierzyć we własne szczęście. Dobrze pamiętała, ile nerwów kosztowała ją ta czynność. Teraz, mogła się z tego śmiać, ale wtedy, spoglądając na ciemną tablicę rozdzielczą, czuła wyłącznie olbrzymią frustrację.
- No odpal, odpal... - W desperackim odruchu kopnęła sprzęgło i ponowiła próbę przywrócenia pojazdu do życia. Niestety, samochód zakrztusił się, szarpnął, a na pulpicie pojawiła się czerwona ikonka informująca o całkowicie rozładowanym akumulatorze. Nie pozostawiała żadnych złudzeń - dalej już nie pojedzie. Jasnowłosa schowała twarz w dłoniach, a ciche przekleństwo opuściło jej usta w towarzystwie białego obłoczka pary, w który zmienił się oddech dziewczyny. Szybko się rozpłynął. Tak samo, jak jej nadzieja na bezpieczną kontynuację podróży. W końcu sama musiała przyznać, że sytuacja, w której się znalazła, nie przedstawiała się zbyt różowo. Utkwiła na kompletnym pustkowiu, gdzie od najbliższego domu mogło dzielić ją kilka lub nawet kilkanaście kilometrów. Wokoło roztaczały się jedynie lasy, skutecznie odcinając wszelki dostęp do cywilizacji, a bateria w jej komórce już dawno się wyczerpała. Dobrze pamiętała tamto uczucie paniki, które wtedy nią zawładnęło. Niemal czuła to rozpaczliwe bicie serca, gdy wyobraźnia zaczynała wariować, podsuwając coraz to drastyczniejsze sceny, w których na zmianę zostawała rozszarpana przez dzikie, wygłodniałe zwierzęta lub napadnięta przez szalonego psychopatę, kryjącego się w ciemnym borze. Z perspektywy czasu, sama zauważała, jak idiotyczne były to lęki. Nie równały się z tym, co miało niebawem wydarzyć się w jej życiu. Wtedy myślała tylko o tym, by jak najszybciej dostać się do ludzi, nakłonić kogoś z pobliskiej wsi, aby odholował zepsute auto do warsztatu, nawet nie licząc się z kosztami. Odkładając wszystkie inne lęki na bok, otworzyła drzwi i śmiało wyskoczyła na zmarzniętą ziemię, pokrytą cieniutką warstwą białego puchu. Wciąż było jasno, a słońce wisiało wysoko na zasnutym chmurami niebie, z którego niespiesznie spływały pojedyncze płatki śniegu. To nastroiło optymistycznie, więc dziewczyna szybko ruszyła przed siebie. Nawet nie przypuszczała, jak mozolna będzie to wędrówka. Nie myślała. Nie zastanawiała się, ile czasu już na nią poświęciła, ile będzie musiała na nią poświęcić i wreszcie, ile będzie w stanie jeszcze znieść. Po prostu szła, starając się nie zwracać uwagi na przeszywający chłód, za to osłaniając oczy przed porywistym wiatrem, który poderwał się znienacka i ciskał w nią śnieżynkami. Wtedy nie wydawały się jej one już takie piękne, jak gdy podziwiała je rano tego samego dnia, wyglądając przez okno z ciepłego mieszkania rodziców. Stały się bardziej drapieżne, gubiąc gdzieś po drodze swoją lekkość i delikatność. Przeraziła się tym, a przez jej myśli przebiegła jedna, paskudna myśl. Myśl, że być może ta wyprawa nie doczeka się swojego szczęśliwego zakończenia, a lekkomyślność, której obecności nadal nie mogła zaakceptować, wreszcie zostanie ukarana. Jednak nim zdążyła uwierzyć w słuszność tego okropnego scenariusza, usłyszała dźwięk zwalniającego auta, a błysk reflektorów na chwilę ją oślepił. Musiała zmrużyć oczy, aby cokolwiek zobaczyć, a gdy to zrobiła, spostrzegła przed sobą ciemny, terenowy samochód, z którego wysiadła jakaś postać. Chłopak, stwierdziła, gdy zbliżył się odrobinę bardziej. Ubrany był całkiem zwyczajnie - w ciemne, odrobinę sprane jeansy oraz kolorowy podkoszulek, na który narzucił czarną, skórzaną kurtkę. Na stopach miał zwykłe tenisówki, które nie pasowały do panującej aury, ale też nie budziły w niej podejrzeń. Wyglądał trochę tak, jakby wyrwał się na krótką chwilę do sklepu po szybkie zakupy, ale rozpędził się dalej, w te nieprzychylne tereny. Mimo to, dziewczyna nie czuła ochoty, by odwrócić się i uciec przed nim. Chłopak kogoś jej przypominał, a i nie miała za bardzo dokąd uciekać. Dlatego pozwoliła mu się do siebie zbliżyć i obdarzyć badawczym spojrzeniem.
- Jesteś ślicznym bałwankiem, Rach. - Zaśmiał się, widząc zaskoczoną minę, która pojawiła się na twarzy dziewczyny, a potem stopniowo przerodziła w zrozumienie. I śmiał się jeszcze potem, gdy wreszcie dotarło do niej, z kim ma do czynienia. Zaśmiewali się wspólnie, jadąc jego samochodem do domu i wspominając dawne czasy, gdy jeszcze ich drogi biegły w jednym kierunku. 



Rozdział trochę inny od tego, co zazwyczaj piszę. Różny stylem, treścią, kreacją bohaterów - wszystkim! Kurczę, nadal nie mogę się przyzwyczaić, a może raczej uwierzyć, że piszę obyczajówkę. Ale dobra, nie będę wam marudzić, po prostu mam nadzieję, że komuś się to coś spodoba i chociaż jedna osoba postanowi wrócić na rozdział drugi, który powinien okazać się w pierwszych tygodniach lutego, kiedy to rozpoczynam ferie zimowe. Co prawda szykuje się wyjazd na dechę, ale na pisanie zawsze się znajdzie odrobinę czasu ^^
W ogóle to ten rozdział miał być w lutym, a jednak dodałam go jeszcze w styczniu. Co mnie podpuściło? Mogłabym się bronić na główny plan wystawiając moja słabą wolę, ale teraz uległam szantażowi sadystycznego, kwiatka mordercy. Prawda, Tulipanku? No dobra, niech ci będzie i dedyka leci w twoją stronę, bo zasłużona za te twoje męki ze mną :*
Trzymajcie się ciepło!